|
Jeszcze przed wakacjami zaczęły chodzić słuchy o planowanym multiplatformowym party we Włocławku.
Z rozprowadzanego invitra (bardzo ładnie zresztą zrobionego), można było wywnioskować, że będzie ono niezłe
(czyli lepsze od Ru$h Hour$). Współorganizatorem była grupa Taquart, więc miałem nadzieję na tym bardziej dobry
poziom. Tak więc, pewnego ranka (12 lipca) wsiadłem w autobus relacji Turek -> Włocławek i bez większych przygód
(jeśli nie liczyć faktu, że na postoju zwiał mi autobus i musiałem go gonić stopem), dotarłem na miejsce.
Po wyjściu z dworca rozejrzałem się za zapowiadanym specjalnym autobusem, ale, jako żywo,
żadnego nie znalazłem. Wobec tego zacząłem szukać obiecanej tablicy informacyjnej. Niestety, były tylko plakaty,
które nic nowego do moich wiadomości nie wnosiły. Ruszyłem więc samodzielnie. Wypytana u tambylców droga zdecydowanie
różniła się od tej opisanej w invitrze. Mimo to jednak na party place dotarłem żyw, nawet parę godzin przed oficjalnym
otwarciem. Dopełniwszy formalności, zacząłem się rozglądać za znajomymi twarzami, zwłaszcza Nietoperkiem, który miał
wziąć sprzęt (jako komplet do mojej stacji). Niestety, jak się później okazało, nie dotarł on z powodów finansowych
(remont stacji). Krótki zwiad pozwolił mi stwierdzić, że ilość małych ATARI była niewielka, sporo mniejsza niż
w Częstochowie. Już prawie byłem w rozpaczy (nikogo znajomego?!), gdy szczęśliwie wpadłem na delegację grupy Cobra
w składzie: Hermes, Winio (niestety w nienajlepszym zdrowiu), no i oczywiście MacGyver. Zajęliśmy sobie parę krzeseł
i stoliki (na jednym ustawiliśmy mojego TOMSa, na drugim walizkę) i zaczęliśmy zabijać czas ględzeniem.
Dołączyli się do nas Gepard i Nemesis, więc możecie sobie wyobrazić, że nudno nie było. MacGyver organizował nam
różne rozrywki, typu drażnienie ludzi ze stanowiska Optimusa. Tak sobie czas płynął, a w pewnym momencie ujrzeliśmy ludzi
w zajebistych koszulkach z reprodukcjami firmowych pudełek od Atarynek. Jak się okazało, byli to goście z Holandii,
zwali się zaś (jeśli dobrze pamiętam ich xywki) XMG i Fox-1. Na szczęście język Szekspira zbliża narody,
więc po kompotach nieco sobie pogadaliśmy (tylko nieco, bo nagłośnienie było odwrotnie proporcjonalne do jakości pecetowych
dem i nic nie było słychać), byli bardzo zainteresowani robionymi u nas przeróbkami do Atarek. Zagranicę reprezentowała
również Słowacja: GMG - Pedro i Marco oraz Satantronic - XI. Pogadałem też sporo z niejakim Lizardem/ind, który jako jeden
z nielicznych miał dłuższe pióra ode mnie oraz Jaskierem i Zoltarem X. Ten ostatni pisał Źrebaka 2 (niestety pod Tagiem
- fuj!).
Organizatorzy zapowiadali Cyber Caffe, ale nic takiego nie dojrzałem. Obecny tam bar był na poziomie wsiowej
budki z zapiekankami (niejadalnymi zresztą). Z innych atrakcji były japońskie filmiki, a nocy torturowano nas jakimiś
strasznymi hałasami (podobnymi do tych w Częstochowie). Była też telewizja (upodobali sobie do filmowania rozbebeszonego
grzyba Zoltara). Ktoś przyklejał ludziom karteczki z napisem "BIL GATES" na plecach, czego ofiarą padli Zoltar X, Winio
i Slaves. Latały też tradycyjne samolociki z papieru, największe miały ok. metra długości (zgadnijcie, kto je robił?).
Obok nas siedzieli ludzie, którzy non stop przez dwie doby grali na PSX, ciągle w tą samą gierkę. Po mojemu jest
to objaw zaniku mózgu.
Kompoty zdecydowanie się opóźniały. Gfxy na malucha były raczej liche, msxy nieco lepsze. Wreszcie,
po 6 godzinach czekania, zaczęło się demo compo na ATARI! Pierwsze demo było tylko dla wypełnienia, potem poszło
demko Tightu. No, było naprawdę dobre. Niestety, amigowcy wzięli ładowaczkę za efekt i zaczęli gwizdać.
Ostatnie poszło demo Taquartu. Efekty były naprawdę zajebiste, choć demko było nieco krótkie. Aplauz wzbudził Goraud
w tunelu, sześcian z texturkami oraz bumpowany napis z czołówce. Pewien amigowiec, z którym rozmawiałem, zarzekł się,
że kupuje ATARI (choć wcześniej nie wiedział, że ktokolwiek jeszcze ten sprzęt ma!). Demko to było poświęcone pamięci
zmarłego Bartmana - znanego muzyka.
No właśnie, a inne platformy? Amigowe demka były naprawdę cool, o ile mogę ocenić nie znając tej sceny.
Pecetowe produkty do pięt im nie dorastały, mimo iluśtam megahertzów. Przy odpalaniu dem na grzybie wciąż się coś sypało,
co amigowcy kwitowali skandowaniem "przełącz zworkę!", ja zaś dodawałem "dajcie większy wiatraczek"
i "lama bez cholestelolu". Przyznam, że z ciekawością oczekiwałem dem na Spectrum (nigdy takowych nie widziałem)
i na Commodore (po tym, jak Penetrator wychwalał pod niebiosa ich scenę). Spectrum ani Spectrumowca nie było żadnego,
widać to gatunek już wymarły, był za to jeden Amstrad z magnetofonem. Nie było również żadnego C-64, jak się potem
dowiedziałem, na party przyjechało jednak dwóch komodorowców i przywiozło, niestety, nawet prace. "Niestety" dla nich.
To co bowiem zaprezentowali, zasługuje jedynie na wyśmianie - po prostu: lama bez cholestelolu. Usłyszeliśmy dwie muzyczki,
mimo ładniejszych syntetyków niż u nas, było to dno! . Graficzki były średniackie, w hiresie, sam bym takie zrobił.
Gdzie to słynne FLI? Jedna z grafik była skrolowana (większa niż ekran), co jest niezgodne z regulaminem.
Mieliśmy też przyjemność ujrzeć parę dem (4 czy 5). Cóż, możecie nie wierzyć, ale były na poziomie najwyżej wczesnego
Spectrum. Na miejscu komodorowców, autorów tych dem po prostu bym zlinczował, narobili swojej scenie maksymalnej siary.
Ponadto okazało się, że wcześniej pokazywane grafiki pochodzą z tych właśnie "dem", co jest kolejną lamą. Zawsze sądziłem,
że scena C-64 jest większa i bardziej rozwinięta od naszej... Nie może ich wytłumaczyć fakt, że wcześniej
było komodorowskie party w Pleszewie - przecież zaraz po IO4 jest Orneta, a wcześniej było Ru$h Hour$,
a nasi przecież coś wystawili. Po kompotach napadł na nas jakiś oburzony komodorowiec, który zarzucał,
że nasze dema wyglądały tak dzięki dopałom; a przecież były puszczane na zwykłym sprzęcie,
choć podobno Konop sądził inaczej. Pieklił się ów gość, że jak wyłączymy stereo, to będziemy mieli mniej kolorków
(??? - nie wiem, o co mu chodziło).
Ogólnie rzecz biorąc: organizacja była chaotyczna i nie lepsza niż w Częstochowie. Miałem wrażenie,
że nawet wspólorganizatorzy z naszej strony - Taquart, nie bardzo wiedzieli, co jest grane. Gdyby nie Cobra
(dzięki chłopcy!) to chyba umarłbym z nudów. Swordzi (Marcyś i Mały) uprzejmie skopiowali mi stuff i niedzielnym rankiem,
jeszcze przed ogłoszeniem wyników zebrałem się do domciu. Na dworzec poszedłem w towarzystwie Jaskiera
(sorry Jaskier, że tak nagle zniknąłem, ale miałem nie cierpiący zwłoki interes). Miałem po drodze jedno ciekawe zdarzenie.
Otóż jechałem autobusem pośpiesznym, więc wziąłem bilet ulgowy. Tuż przed Turkiem wyrwał mnie ze snu nalot kanarów.
Gość zapytał, na jaką legitkę wziąłem ulgowca, po czym dojrzał mój identyfikator z party, zmieszał się i sobie poszedł.
Czy warto było? Hmmm. Na pewno miło było ujrzeć klęskę C-64 (choć nic Przeciw nim nie mam!).
Poczułem się nieco dowartościowany. Na pewno warto było też ujrzeć demka, co ważniejsze, minęło już trochę czasu
i mogę powiedzieć chyba jedno - nie były to animki (Polynomials na grzyby!).
Wypocił: Jurgi/Filodendron sp. z o.p.
Artykuł pochodzi z magazynu Syzygy 3
Redakcja nie odpowiada za treść komentarzy. Wpisy niecenzuralne,
nie na temat będą usuwane, a ich autorzy mogą być pozbawiani możliwości dodawania komentarzy.
Szczegółowy regulamin do wglądu w siedzibie redakcji. :)
|
|